Pierwszy raz w Australii, sylwester w Sydney...
Dlugo przed przyjazdem do Sydney wysylalam wiadomosci do couchsurferow zeby nas przyjeli na jedna noc. Niestety nikt nie odpisal mi pozytywnie i to byl tez powod zeby sie nie spieszyc z przyjazdem tutaj. Nie moglam tez liczyc na zaden nocleg w hostelu czy innym miejscu, bo po prostu na sylwestra wszyscy tu sie zwalaja i nie ma miejsc noclegowych. Jedyna szansa byla pomoc znajomych, dlatego napisalam do Olgi, ktora przyleciala tu niedawno i udalo jej juz zainstalowac, czy moze nam przynajmniej przechowac bagaze, a z reszta sobie juz jakos poradzimy. W najgorszym scenariuszu zakladalysmy przezycie jakos nocy i przejazd pierwszym pociagiem na lotnisko i tam sie drzemnac przed lotem do Nowej Zelandii. Cale szczescie nie musialysmy realizowac tego planu, bo Olga nie tylko zaprosila nas do siebie rano kiedy przyjechalysmy do Sydney, ale zaoferowala nam tez jej materac do przespania sie po obejrzeniu pokazu fajerwerkow. W takich momentach czlowiek naprawde cieszy sie ze ma takich znajomych i ze mozna liczyc na ich pomoc.
Po zostawieniu bagazu i odswiezeniu sie ruszylysmy do miasta razem z Olga i jej kolezanka Marta, ktore jechaly juz na miejsce gdzie mialy swietowac nowy rok. My zostalysmy w centrum i zaczelysmy zwiedzac od Hyde parku gdzie mozna miedzy innymi podziwiac ogromny pomnik ku czci poleglym w wojnach, czyli kolejny "war memorial", ktore stoja w kazdym miescie. Tutaj tez spotykam sie z dziewczynami, z ktorymi chodzilam do podstawowki i ktorych od tego czasu nie widzialam. Spotkanie nie bylo przypadkowe bo wiedzialam ze dziewczyny tu sa na wakacjach i mialysmy sie jakos umowic. Niesamowite zobaczyc sie na drugim koncu swiata po tak dlugim czasie :)
Sporo mamy do przegadania i umawiamy sie ze trzeba sie spotkac w Polsce po powrocie.
Kontynujemy dalej zwiedzanie i idziemy do ogrodu botanicznego, z ktorego juz niedaleko do slynnej opery. Niestety dzisiaj nie da tam sie przejsc, bo Opera to jedno z miejsc gdzie sa miejscowki do ogladania slynnych fajerwerkow.
Dalej idziemy do portu i przeplywamy promem na druga strone zatoki. Z lodki jeszcze lepiej widac budynek opery i najstarszy most miasta. Widzimy tez wszedzie na nabrzezach tlumy ludzi, ktorzy juz szykuja sobie miejsca ma wieczorny pokaz ogni. Ladujemy po drugiej stronie i wracamy stamtad juz pieszo, przechodzac przez slynny most. Trafiamy do dzielnicy "the rocks", jednej z nastarszych miescie i postanawiamy tutaj sobie znalezc miejscowke na swietowanie nowego roku. Jest jeszcze dosyc wczesnie, ale jest tu juz pelno ludzi. Postanawiamy jeszcze cos zjesc, zrobic zapasy jedzenia na wieczor i poszukac miejsca do siedzenia. Kupujemy szampana, ale ze nie mozna na terenie miec alkoholu, ani butelek szklanych, przelewamy go do bidonu zeby poczekal do polnocy :)
Jest okolo 19 stej kiedy znajdujemy dobra miejscowke z dobrym widokiem na opere. Znajduje gdzies w bocznej uliczce kartony, ktore posluza nam do siedzenia i pozostaje tylko czekac do polnocy.
Dookola gromadzi sie coraz wiecej ludzi z roznych stron swiata a atmosfera robi sie coraz goretsza. Pierwszy pokaz ogni mozemy podziwiac juz o 21:00, to taki specjalny dla rodzin z dziecmi i faktycznie po nim sporo rodzin, ale nie tylko opuszcza miejscowki. My i wiele innych czeka oczywiscie na glowna atrakcje o polnocy, a w miedzyczasie mozemy ogladac parade oswietlonych statkow.
Tuz przed polnoca wszyscy podnosza sie z miejsc i my tez tak robimy, polewajac sobie szampana do plastikowych kubkow i czekajac na kulminacje wieczoru. Nareszcie nastaje polnoc i niebo rozswietla sie roznymi kolorami ogni. Zyczymy sobie szczesliwego nowego roku i podziwiamy przedstawienie. Widzialam juz w zyciu wiele takich pokazow, ale trzeba przyznac, ze ten zrobiony jest z duzym rozmachem i robi wrazenie.
Po wszystkim razem z tlumem opuszczamy okolice portu i idziemy szukac autobusu. Cale szczescie miasto zadbalo o transport nocny i wszystkie linie kursuja dzisiaj dluzej, tyle ze ruszaja z innego przystanku. Udaje nam sie szybko znalezc wlasciwe miejsce i zalapac sie od razu na autobus, dzieki temu jestesmy w domu Olgi juz o 1:30. Kladziemy sie zgodnie z umowa na materacu, a dla dziewczyn zostawiamy ich posciel w salonie zeby mogly sie drzemnac jak wroca. Wstajemy wczesnie i starajac sie nikogo nie budzic, jemy szybkie sniadanie i ruszamy do miasta. Na dworcu wsiadamy w pociag i juz po 10 minutach jestesmy na lotnisku. Po paru godzinach odlatujemy do Nowej Zelandii na kolejne przygody :)
Dodaj komentarz