Pierwszy raz w Australii, Melbourne
Jedziemy znowu nocnym autobusem do Melbourne żeby nie tracić całego dnia na przejazd. Korzystamy z innej firmy i jest trochę taniej, tylko 60 dolarów za 1500 km.
Dojeżdżamy na miejsce bardzo wcześnie a nasz gospodarz w mieście prosił nas żeby przyjść do niego dopiero ok 8:45. Mamy więc czas na poranną kawę w przyulicznej kawiarence i rozeznanie na mapce gdzie jesteśmy. Korzystując z przewodnika robimy też wstępny plan zwiedzania. Dowiaduje się też z niego, że budynek, w którym będziemy mieszkać czyli Eureka Tower to najwyższy, mierzący 300 m wieżowiec w mieście. Ruszamy w końcu do niego, przekraczając rzekę jednym z wielu mostów i już widzimy nasz wysokościowiec. Czekamy jeszcze chwile przed wejściem i w końcu równo o 8:45, według wcześniej podanej instrukcji, dzwonię domofonem do Andersa, który wpuszcza nas i zaprasza na 47 piętro :) po wejściu do jego mieszkania i przywitaniu się powala nas widok z okien. Główny salon jest ogromny i ma całe ściany przeszkolne, co pozwala na podziwianie panoramy miasta :)
Anders pokazuje nam pokój, w którym będziemy spały, oprowadza po reszcie pomieszczeń i dzieli się wiedzą o mieście i co możemy dzisiaj zobaczyć. Mieszkanie jest bardzo nowoczesne, chodzimy po nim boso, ale i tak człowiek boi się czegoś dotknąć żeby nie zabrudzić. Jest tu też para couchsurferów z Anglii, którzy będą spali w salonie.
Nasz gospodarz jest fotografem i pracuje w domu, więc według jego reguł nie chce by mu przeszkadzać między 9 a 17:30 i słusznie. Dużo nie gadając szybko się odświeżamy, pakujemy co potrzebne i ruszamy w miasto. Daleko nie mamy, wiec po przejsciu przez rzeke jestesmy juz w CBD, czyli Center Bussines District. Dookola glownie nowa zabudowa i wiezowce, ale jeste tez sporo ladnych budynkow z XIX wieku. Bardzo ladny dworzec, kosciol i pare innych budowli. Glowny plac miasta, czyli Federation Square tetni zyciem, do tego trafiamy dzisiaj na ceremonie ukonczenia szkoly i jest cala parada studentow w oficjalnych ubraniach i czapkach oraz ich wykladowcow. Znajdujemy tez informacje, gdzie zaopatrujemy sie w mape i robimy sobie plan dzialania. Zaczynamy od przejazdzki starym tramwajem, ktory jest darmowy i obwozi turystow dookola centrum, swietna sprawa.
Kolejny punkt to budynek zbudowany na wystawe swiatowa, w ktorym tez odbywa sie gala na zakonczenie szkoly, wiec nie mozemy wejsc do srodka. Jedziemy sobie tramwajem dalej do jednej z przystani jacotowych, gdzie kupujemy sobie przekaska i zasiadamy nas woda zeby sie delektowac sloncem. Wracamy znowu do glownego placu i idziemy na darmowe zwiedzanie dwoch galerii. Jedna z nich to sztuka glownie nowoczesna, podzielona na to co wykonali rdzenii mieszkancy i to co wykonali biali. Jest tez troche "starych" rzeczy z XIX wieku, ogolnie polecam do zobaczenia. Druga galeria to miejsce zwiazane glownie z filmem, jest tutaj wystawa z Cate Blanchet w roli glownej, troche dziwna, ale jest tez cala sala poswiecona ewolucji mediow. Mozna tu zobaczyc historie kina, oraz rozne urzedzenia ktore sluzyly potem do odtwarzania filmow. Jest tez cala kolekcja starych komputerow i gier komputerowych i nie moge sie oprzec partyjce Tetrisa, czy wyscigom samochodowym :)
Ukulturalnione ruszamy jeszcze na glowna ulice miasta, gdzie miedzy innymi ogladamy kosciol, a dalej ratusz, wszystko pieknie udekorowane na swieta. Zalapujemy sie tez na wystawe piernikowa, gdzie ktos sie niezle napracowal zeby zrobic z kolorowych kawalkow piernika cale Melbourne. Po tych wszystkich atrakcjach, znajdujemy miejsce do siadniecia na piwo i odpoczynek. Pozostaje nam jeszcze zrobic zakupy jedzeniowe, wimo na wieczor i do domu. Wieczor spedzamy na podziwaniu zachodu slonca z naszego pieknego apartamentu i rozmowie z Andersem i para anglikow.
Dzisiaj postanawiamy wreszcie przejechać się na plaże i odpocząć od miasta. Pogoda dopisuje, ruszamy więc raźnie w drogę. Zanim plaża, zaliczamy jeszcze parę punktów w mieście. Najpierw kupno karty miejskiej z doładowaniem dziennym, niestety nie da się kupić po prostu biletu, więc 6 dolców na karte to inwestycja bezzwrotna. Potem jedziemy na targowisko miejskie, gdzie można znaleźć wszystko, a głównie to co made in china :) mimo to, chyba na powrocie tutaj zaopatrzymy się w pamiątki, bo spory wybór. Dalej ruszamy do ogrodu botanicznego, a obok niego zaliczamy jeszcze pomnik ku czci poległych na wojnie. Tutaj w ogóle w każdym mieście czy miasteczku są takie pomniki, ale ten jest naprawdę ogromny, z kryptą w środku i wystawą zdjęć, rozciąga się też z niego ładny widok na miasto.
Ogród botaniczny też duży, z mnóstwem miejsc na odpoczynek czy piknik. Po tych atrakcjach, wsiadamy znowu do tramwaju i jedziemy do dzielnicy St.Kilda, czyli najbliższej plaży. Plaża całkiem szeroka, fajny piasek, daleko płytko i zimna woda, więc nareszcie możemy się schłodzić od upału :) oczywiście jest tu sporo ludzi, bo to szkolne wakacje, ale i tak jest przyjemnie. W oddali widzimy wieżowce CBD i czuje się tu trochę jak na plaży miejskiej w Barcelonie.
Po dwóch godzinach mamy dosyć słońca i idziemy na główną ulice tej dzielnicy, gdzie podobno jest mnóstwo cukierni, a my mamy rekomendacje odwiedzenia jednej z nich. Kolega napisał mu, że to jego rodzina prowadzi taką kawiarenke i że koniecznie mamy spróbować ich ciast. Tak też robimy, kupując sernik i ciasto z wiśniami, oba są przepyszne i smakują jak w Polsce.
Po zasłodzeniu się znajdujemy na tej samej ulicy bar, gdzie piwo w happy hour tylko 11 dolarów za litrowy dzbanek. Cena oczywiście przekonuje nas i pijemy pyszne, zimno piwo. Czas wracać do miasta, jedziemy najpierw na stacje kupić bilety na autobus na lotnisko, potem jeszcze szybkie zakupy jedzeniowe i do domu. Jemy kolacje razem z gospodarzem, który przyszykował sobie mięso z grilla, a my dzisiaj ryż po tajsku. Dzielimy się naszym winem, pijemy też jego wino i przyjemnie mija nam wieczór. Teraz tylko pakowanie, sprzątanie po sobie, żegnamy się z Andersem i idziemy spać, jutro pobudka o 4 rano...
Dodaj komentarz